Historia Polaka w hiszpańskim więzieniu "Dom - rodzinny dom" cz.2

Mój pierwszy w życiu dom to typowa, niemiecka, dwukondygnacyjna konstrukcja, murowana z czerwonej cegły, podpiwniczona, ze strychem, skośnym dachem krytym porządną ceramiczną dachówką. Wejście od podwórka, pod niewielkim daszkiem, pod którym w czasie deszczu mokło się zawsze, ciężkie drewniane drzwi otwierane do wewnątrz. Po ich uchyleniu - po lewej ciemniały schody do piwnicy - na wprost - trzy dość wysokie schodki prowadzące do czegoś w rodzaju skrzyżowania – sieni. Tu już trzeba było wybrać świat do którego zamierzałeś się "teleportować".

W lewo - kompletnie zapomniany przez wielu zakątek tej galaktyki. Nawet nazwa zabrzmi dziwnie – weranda. Oszklony taras, zawsze obwieszony suszącymi się ziołami, kwiatami, czosnkiem, sadzonkami i Bóg jeden wie czym jeszcze. Z drewnianym stołem i ławami. Z wyjściem do ogrodu z którego można było zerwać świeżego ogórka, marchewkę, truskawkę, szczypiorek i schrupać ot tak, prosto z ziemi, brudne. Nikt nie krzyczał, że trzeba umyć. Weranda, z której można było zejść "podejść no do płota" i godzinami rozmawiać z sąsiadką o ...no... o wszystkim, o czym trzeba rozmawiać z sąsiadką. Będę pamiętał tę werandę, zawsze...i zawsze na złoto – błękitno. Nie pytaj mnie czytelniku dlaczego... nie wiem.

W prawo – duże, szklane, dwuczęściowe drzwi wypełnione czymś przypominającym witraż, z grubą mosiężną gałką. Za drzwiami – niespodzianka: dość wąski korytarzyk z niewielką komódką z lustrem i szafką na obuwie i... kolejnymi "portalami" dokładnie czterema, z których jeden, najciemniejszy prowadził do zupełnie innego wymiaru, przenosił w czasie, przestrzeni, uczuciach, zmysłach... jednak o tym... potem.

W lewo na górę - prowadziły dość wąskie drewniane schody z zaokrągloną poręczą. Zakręcały o 180º na półpiętrze przy malutkim okienku. Schody wiodły do naszego "apartamentu". Drzwi na prawo, bo po lewej stronie - znów schody, zawsze zagracone miskami, narzędziami, jakimiś torbami. Schody na strych. Byłem tam chyba raz w życiu. Może dwa. Po prostu nie pamiętam.

Ponieważ postanowiłem poświecić ten rozdział mojemu domowi, pozwól szanowny czytelniku, zaprosić się "na pokoje". Prawdę mówiąc - jeden pokój. Drzwi wejściowe wprowadzą Cię do kwadratowej kuchni, tuż po prawej ręce, przy ścianie – stół, przy którym jedliśmy i później również odrabiałem lekcje. Idąc dalej, niezgodnie z ruchem wskazówek zegara(prolog - zawsze inny :P), ściana z niewielkim oknem patrzącym na podwórko, skręcamy – kredens, drzwi do pokoju stołowego, piec węglowy, znowu zakręt - "umywalka". Dlaczego w cudzysłowiu? Mój drogi. Jeśli przyjrzysz się uważnie zobaczysz, że umywalka to nic innego jak dość duża, biała miska. Kran - wiadro z wodą stojące obok, a kran z ciepłą wodą - garnek na piecu. Zgaduję, że kiedy byliśmy mali, w rogu kuchni stało jeszcze jedno wiadro - na zawartość naszych nocników. Jedno z rodziców musiało je wypróżniać, razem z "czystą" wodą po myciu wszędobylskiego Zorro.

Jak im za to dziękować? Życia nie starczy, ale dziękuję.

Ostatnim elementem przed powrotem do drzwi była, stojąca samotnie, uśpiona, aż do momentu kiedy nadchodził jej czas – przyjaciółka, a zarazem osoba najbardziej męcząca mamę – "Frania". Kiedy odzywała się, śpiewała, a właściwie mruczała te swoje dziwne melodie, co rusz postępując kilka centymetrów w jedną stronę. Mama albo nie znała tych melodii i tego tańca albo go nie lubiła, wiem jedno - zawsze na skutek tej muzyki pot rzęsiście skraplał się na jej czole. Widziałem jak próbowała ugłaskać "Franię" specjalną korbą z dziwnymi wałkami, ale ta była nieubłagana.

Kochana mama.

Pewnie nie uwierzysz mój drogi gościu, ale mimo tych niewiarygodnych wręcz luksusów nie pamiętam, żeby w domu panowały jakieś specjalne zapachy. Za wyjątkiem momentów gotowania bigosu, ale to już zupełnie inna historia.

Drzwi do pokoju stołowego najczęściej były stale zamknięte. Powodów było kilka, ale głównym był pył węglowy,który osiadał po prostu wszędzie. Pokój również nie należał do ogromnych. Nieco większe okno wychodzące na to samo podwórko, na wprost okna, pod ścianą - 2 amerykanki, rozkładane tylko na noc (jedna dla piszącego te słowa, druga dla jego siostry - wydało się :) Małżeńskim łożem rodziców była wersalka ulokowana na wprost drzwi, również z oszczędności miejsca, składana w dzień. Na środku pokoju - duma rodziny. Drewniany stół, pokryty glazurą, składany dla max 8 osób. Po lewej stronie od wejścia, a więc tuż przy moim wezgłowiu stał niewielki piec kaflowy. Ja w zimie nie marzłem nigdy - czasem wręcz przeciwnie.

Dokładnie po przekątnej rodzice umieścili okno na świat - czarno-biały telewizor.

Proszę o nie zadawanie pytań o :

- Ilość cali

-Markę

-Ilość kanałów,itp.

Nie mam pojęcia!

Jeśli któryś z czytelników zapyta o rodzaj baterii do pilota niech NATENTYCHMIAST ODŁOŻY tę książkę, weźmie zimny prysznic, włączy komputer i wpisze w google "odbiorniki telewizyjne w Polsce 1972"

Już?

Dziękuję

W prologu obiecałem zdradzanie nawet najbardziej intymnych tajemnic mojego życia. Nie są to obietnice rzucone na wiatr. Oto pierwsza z nich: Telewizor stał pod takim kątem, że wystarczyło abym położył się na prawym boku, przykrył dokładnie kołdrą, ale zwinął ją w rulon tak żeby pozostawić coś na kształt lunety i już można było oglądać..."King-Kong-a" mimo, że rodzice byli święcie przekonani, że ich pierworodny syn smacznie śpi (co udowadniał równym i miarowym oddechem). Wydało się to niestety kilka nocy później kiedy to zerwałem się krzycząc i płacząc. Zapytany co się stało przez łzy wyjaśniłem: "bbo tia mmiałpia...tikia diuzia...mie fciała śjeść..."

Popatrzyli po sobie znacząco, pokiwali głowami. (już było wiadomo wszystko).

Warto było?

Jasne,że tak ! Następnym razem byłem sprytniejszy. :P

(Buuuu - taki sekret...)

Przepraszam,szanowny czytelniku!

Czegoś się spodziewał po 4 latku? Hę?

Do czego zmierza ten świat...ech.../tu autor kiwnął głową z politowaniem/

Tak pokrótce wyglądał mój pierwszy rodzinny dom.

Ciepły.

Ciepłem matczynej dłoni, jej pracą i troską.

Działający w magiczny sposób, bo tata zawsze umiał tu stuknąć, tam przykręcić a to podłączyć.

Zaczarowany, baśniowy, kolorowy, pachnący, pełny podziwu, nadziei, zdziwienia, pytań, śmiechu, bólu, radości, strachu, miłości i rodzącej się powoli...nienawiści.

{jcomments on}

Web Marketing